Kto obroni naukowców?

Nauczyciele mają swoje związki zawodowe. Możemy się spierać, czy działają słusznie, mądrze, skutecznie, ale na pewno działają. W przypadku szkolnictwa wyższego sytuacja jest o wiele bardziej złożona, bo i problemów więcej i grupy interesu są różne – przecież czego innego potrzebuje i oczekuje doktorant, a czego innego profesor belwederski, czego innego humanista, a czego innego genetyk albo astrofizyk. Dodatkowo, środowisko akademickie zwykło raczej występować w roli ekspertów niż być przedmiotem oceny, stąd wszelkie próby diagnozowania sytuacji spotykają się przynajmniej z dookreśleniem, a częściej z polemiką, zamiast entuzjastycznej aprobaty, że wreszcie ktoś napisał to, o czym myśli i z czym boryka się wielu. Co więcej, naukowcy nie zwykli palić opon na strategicznych ulicach Warszawy, ani blokować dróg traktorami, więc „społeczeństwo” nie wie, że ta grupa społeczna jest przynajmniej tak samo sfrustrowana, jak ci, którzy nie wahają się sięgać po radykalne metody.

 

Kolejne reformy przetaczają się przez uczelnie wyższe i instytuty badawcze dotykając nie tylko ponad stu tysięcy bezpośrednio zaineresowanych, ale także studentów, którzy będą mieli zajęcia z lepszymi lub gorszymi wykładowcami (w najczarniejszym scenariuszu zostaną tylko ci, którym nie uda się wyemigrować lub znaleźć pracy poza nauką). Co więcej, słabo wykształceni absolwenci trafią, a w pewnej mierze już trafiają, na rynek pracy. Nie chodzi więc tylko o dobre samopoczucie zamkniętych w szklanej wieży naukowców.

 

Oni sami, prócz ogólnego niedofinansowania nauki wskazują na szereg problemów, których doświadcza środowisko: brak orientacji w zmiennym otoczeniu instytucjonalnym i prawnym systemu szkolnictwa wyższego, w tym brak wiedzy dotyczącej nowych modeli kariery, brak dostatecznej wiedzy dotyczącej marketingu naukowego, brak umiejętności sporządzania wniosków grantowych, brak rozeznania w instytucjach mogących dofinansować działalność naukową, a co za tym idzie poczucie bezradności, a często niesprawiedliwości (choćby co do sposobu rozstrzygania zatrudnień konkursowych i procedur awansowych).

 

O skali problemów świadczą rodzące się oddolne inicjatywy pracowników nauki, które podejmują działania w zakresie interesujących ich bezpośrednio spraw. Do takich niewątpliwie zaliczyć należy ruchy społeczne (np. Obywatele Nauki), stowarzyszenia (np. Komitet Kryzysowy Humanistyki) lub fundacje (np. Fundacja Science Watch). Choć często są one zainteresowane jednym wąskim obszarem, to pełnią ważną rolę w jego monitorowaniu sytuacji w szkolnictwie wyższym.

 

Warto także zwrócić uwagę na przestrzenie dyskusji, tak oficjalne, jak na przykład Forum Akademickie, które zasłużyło się między innymi ujawnianiem plagiatów i innych nieprawidłowości w środowisku naukowym, czy oddolne i nieformalne, jak choćby forum Doktorat – nauka – uczelnia.

 

Osobną przestrzeń stanowią blogi i strony eksperckie prowadzone przez naukowców. Do takich należy działalność prowadzona od wielu lat przez dr. hab. Emanuela Kulczyckiego (http://ekulczycki.pl) oraz prof. dr. hab. Bogusława Śliwierskiego (https://sliwerski-pedagog.blogspot.com). Działania te są jednak zdecydowanie niewystarczające. Pierwszy z autorów odkąd zaczął czynnie uczestniczyć w projektach MNiSW na swojej stronie wypowiada się znacznie rzadziej. Drugi zaś, ze względu na dość swobodny dobór tematów i brak systematyzacji ich uporządkowania spełnia raczej funkcję publicznych notatek niż reprezentatywnego głosu środowiska naukowego.

 

Wciąż jednak brakuje miejsca otwartej debaty pracowników nauki. Przestrzeni reprezentującej interesy całego środowiska. Miejsca, w którym nie tylko będzie można dzielić się osobistymi doświadczeniami, ale także szukać rozwiązań i korzystać z porad ekspertów, przede wszystkim  prawników. Nikt za naukowców tego nie zrobi, takie miejsce musimy stworzyć sobie sami.

 

Czy w ogóle możliwa jest konsolidacja środowiska nauki? Nie wiem. Mam wątpliwości. Warto jednak próbować, bo nie chodzi tylko o nas…

 

Autor: Karolina Kochańczyk-Bonińska