Dehumanizacja procesów dydaktycznych postępuje!

Dehumanizacja procesów dydaktycznych postępuje! Ona zaczęła się na długo przed koronawirusem, ale dopiero on ujawnił prawdę o tym zjawisku.

Nie uważam się za wybitnego, a nawet za dobrego pedagoga, zresztą nawet nigdy nie odbyłem przepisanych kursów robienia wody z mózgu, pardon pedagogiki we współczesnym wydaniu. Swoją rolę jako naukowca rozumiałem od początku dwojako: mam coś badać, coś zrozumieć i tym zrozumieniem i fascynacjami, pasją dzielić się ze studentami.

Od przeszło dekady zaczęto wymyślać w ministerstwie i na uczelniach różnego rodzaju „racjonalizacje” i „parametryzacje” procesu dydaktycznego, wzorując się na… korporacjach zatrudniających ludzi posłusznych, średnio myślących i nie wychodzących poza pewien narysowany ręką psychopaty margines.

Na uczelniach, wykładowców-szaleńców, takich pozytywnych wariatów dzielących się ze studentami pasją odkrywania prawdy o świecie i o ludziach, zaczęli zastępować wykładowcy-menadżerowie, bez pasji, nudni lecz efektywni w wykonywanej przez siebie pracy. Urzędnicy, nie naukowcy.

Z czasem, cały system naszego zgniłego do korzeni szkolnictwa wyższego tym przesiąknął i teraz zbieramy tego owoce. Zaczęliśmy jako uczelnie wyższe „produkować absolwentów na rynek pracy”, tak jak kiedyś łowiono niewolników w Afryce. Niczym się to od poprzednich czasów nie różni, z jednym tylko wyjątkiem: łowca niewolników w XIX wieku miał pewność, że jego niewolnik będzie do zasranej śmierci pracował na polu swojego pana, a obecny – niby bardziej oświecony – nie jest w stanie powiedzieć, jak będzie wyglądał rynek pracy za 5-10-15 lat i czy jego niewolnik-absolwent faktycznie znajdzie na nim miejsce do pracy (niewolniczej).

Zaczęliśmy kształcić niepełnosprawnych niewolników, rezygnując z kształcenia ludzi wolnych, myślących i mężnych. Tak samo jak niestety chyba większość kadry zrezygnowała z kształcenia młodzieży i dobrowolnie dając sobie złamać skrzydła, zaczęła produkować „absolwentów na rynek pracy”.

Szczerze, to mam już tego dość – dość kolegów i koleżanek z powyłamywanymi skrzydłami, o ile je kiedykolwiek mieli, dość roszczeniowych studentów, którzy za nic nie robienie i nie przeszkadzanie nam w nic nie robieniu, domagają się oceny dostatecznej. Mam dość kolejnych ministrów nauki i szkolnictwa (może z wyjątkiem p. minister Łybackiej), którzy pozorując działania na rzecz podniesienia standardów naukowych i dydaktycznych, de facto załatwiają jedynie swoje partyjne interesy, wzmacniając te uczelnie, które akurat pasują im do przyszłych planów wyborczych.

W okresie koranowirusa, nagle wszystkie te tłuste, obrośnięte tłuszczem Mysie Pysie uznały, że trzeba pójść na rękę braci studenckiej i uruchomić kształcenie na odległość w taki sposób, aby studenci mogli po linii najmniejszego oporu zaliczać egzaminy i zdobywać dyplomy. Tylko te zasrane warszawskie Mysie Pysie nie przewidziały jednego: że niemała część studentów jest albo częściowo wykluczona cyfrowo, albo zwyczajnie mając możliwości techniczne nie chce się łączyć z uczelnią ze swojego mieszkania.

Uczelnie zaczęły więc de facto żądać od swoich studentów, po pierwsze posiadania takich łączy internetowych, których znaczna część z nich nie posiadała z uwagi na ograniczenia finansowe, po drugie – odsłaniania części swojej prywatności (wielu studentów zwyczajnie wstydzi się przed swoimi rówieśnikami odsłaniania miejsc, w których mieszkają). Przede wszystkim jednak, uczelnie uruchomiły zaawansowane technologicznie procesy obróbki studenta w produkt dostarczany na rynek pracy. Z uczelni znikają dyskusje, spory, polemiki, pozostają jedynie technologiczne reżimy obróbki ze skrawaniem.

To jest gówno, a nie uniwersytet i każdy normalny wykładowca, który rozumie, co tu się święci musi w swoim sumieniu zaprotestować. A że mamy ministra, którego nazwiska nie możemy zapamiętać, bo poprzednik zwyczajnie zdezerterował, uznając MNiSW za jedynie przyczółek do bycia w przyszłości kimś ważniejszym, to też o czymś świadczy. Uniwersytety skręcają w bardzo złą stronę stając się de facto przybudówkami do wielonarodowych korporacji, a nie miejscami, w których dyskutuje się o świecie i go ulepsza dla dobra publicznego…

 

 

prof. dr hab. Radosław Zenderowski, dyrektor Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, kierownik Katedry Stosunków Międzynarodowych i Studiów Europejskich

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *