Ustawa 2.0 czy inaczej Konstytucja dla Nauki, a właściwie Ustawa prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z 20 lipca 2018 roku zaczęła obowiązywać wraz z nowymi statutami uczelni 1 października 2019 roku.
Od początku już na etapie projektu wiele zapisów budziło zastrzeżenia środowiska akademickiego. Wśród takich propozycji znalazła się też kwestia wieku emerytalnego kobiet, który między innymi na skutek interwencji pani minister Elżbiety Rafalskiej został przejęty wprost z kodeksu pracy, mimo że równy wiek emerytalny dla pracowników naukowych był powszechnym postulatem akademików. W ustawie zawarto więc rozwiązanie pośrednio zabezpieczające równy dostęp do stanowisk i ciał kolegialnych.
„Art. 20. 1. Członkiem rady uczelni może być osoba, która:
1) ma pełną zdolność do czynności prawnych;
2) korzysta z pełni praw publicznych;
3) nie była skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo lub umyślne przestępstwo skarbowe;
4) nie była karana karą dyscyplinarną;
5) w okresie od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r. nie pracowała w organach bezpieczeństwa państwa w rozumieniu art. 2 ustawy z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944–1990 oraz treści tych dokumentów (Dz. U. z 2019 r. poz. 430, 399, 447, 534 i 1571), nie pełniła w nich służby ani nie współpracowała z tymi organami;
6) posiada wykształcenie wyższe – w przypadku członków rady uczelni, o których mowa w art. 19 ust. 1 pkt 1;
7) nie ukończyła 67. roku życia do dnia rozpoczęcia kadencji.”
Te wymagania powtarzane są w kolejnych przypadkach, by wymienić tylko trzy:
„Rektorem może być osoba, która spełnia wymagania określone w art. 20 ust. 1 pkt 1–6, a w uczelni publicznej – która także posiada co najmniej stopień doktora oraz spełnia wymaganie określone w art. 20 ust. 1 pkt 7. Statut może przewidywać́ dodatkowe wymagania dla rektora.”
„Członkiem kolegium elektorów może być osoba, która spełnia wymagania określone w art. 20 ust. 1 pkt 1–5 i 7.”
„Członkiem senatu może być osoba, która spełnia wymagania określone w art. 20 ust. 1 pkt 1–5 i 7.”
Statut uczelni może te wymagania podwyższyć. Jednak lektura dokumentów przyjętych przez kilkanaście polskich uczelni pozwala wyrobić sobie opinię, iż co do zasady zapisy Ustawy przepisywane są bez dodatkowych rygorów.
Połowicznie zaprowadzono równe traktowanie wszystkich badaczy, bo wprowadzone granice wieku przy wyborze na stanowiska są wspólne dla obu płci, jednak wiek uzyskania uprawnień emerytalnych zależy już tylko od płci (nie ma już osobnego wieku emerytalnego dla profesorów tytularnych). Teoretycznie nie ma obowiązku przejścia na emeryturę, jest to przywilej i nie można pracownikowi wypowiedzieć umowy tylko z powodu osiągnięcia odpowiedniego wieku, ale pracownik ten nie podlega już ochronie i na przykład w sytuacji zwolnień grupowych czy likwidacji części stanowisk w danej jednostce pierwszymi do zwolnienia są ci, którzy mają już ustalone uprawnienia emerytalne. Również praktyka, o której pisze prof. Hartman, wskazuje, że po osiągnięciu wieku emerytalnego „dalsze zatrudnienie na uczelni publicznej jest dla profesora bardzo trudne i prawie wszyscy od razu lub najwyżej rok później faktycznie przechodzą na emeryturę bądź zatrudniają się w placówkach niepublicznych. W gorszym położeniu są profesorowie uczelniani (nieposiadający tytułu) oraz doktorzy habilitowani będący adiunktami. Jeśli nie zostaną profesorami tytularnymi na czas, mogą mieć trudności z utrzymaniem się w pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego, zwłaszcza gdy mają czasowe umowy o pracę”[1]. Jeśli więc wcześniejsza emerytura kobiet jest nie tyle przywilejem, co wyrokiem, to warto sprawdzić, czego obawiają się naukowcy, a przede wszystkim naukowczynie.
Oczywiste i pierwsze są argumenty ekonomiczne. Kobiety, także te pracujące w nauce, mają zazwyczaj przerwy w okresach składkowych wynikające z macierzyństwa. Ich emerytura i tak zazwyczaj jest niższa niż kolegów, a staje się jeszcze niższa, gdy szybciej wysyłane są na emeryturę. To argumenty zaczerpnięte z dyskusji o powszechnym systemie emerytalnym i aktualne także w sektorze nauki. Element pośrednio ekonomiczny, specyficzny dla środowiska nauki przywołuje artykuł z portalu uniwersyteckie.pl: „Jeśli 55-letnia naukowiec odbierze z rąk prezydenta tytuł profesora, będzie pracować jako profesor 5 lat. Jej kolega, który doczeka się profesury w tym samym wieku 55 lat, będzie profesorem 10 lat. Te 5 lat więcej pracy na stanowisku z wyższymi zarobkami mają kolosalne znaczenie dla wysokości emerytury, ale nie chodzi tylko o pieniądze. Profesura jest ukoronowaniem kariery akademickiej. Kobiety nie powinny mieć mniej czasu na swój awans zawodowy tylko dlatego, że są kobietami”. Dodać należy, że dlatego że są kobietami i mają przerwy w karierze zawodowej, statystycznie później niż mężczyźni „robią” habilitację i uzyskują tytuł profesorski. Spokojnie mogłyby pracować dalej, przynajmniej tak długo, jak ich koledzy, a nawet dłużej. Przecież to kobiety żyją dłużej, a do uprawiania nauki nie trzeba sił fizycznych tylko sprawnego, otwartego umysłu.
Myślę, że w ramach pojawiających się tu i tam protestów zabrakło jeszcze jednego argumentu. Tu nie chodzi tylko o polskie badaczki, które przez kolejne kilkanaście czy kilkadziesiąt lat swojego życia będą biedne i sfrustrowane, choćby tym, że ich koledzy mogli nadal wykładać i prowadzić badania tylko dlatego, że są mężczyznami. Nie dość, że często było im trudniej niż kolegom awansować, godzić obowiązki domowe z pracą badawczą (taaak nadal kobiety wykonują większość prac domowych i opiekuńczych), to na koniec szybciej lądują na bocznicy, choć nie ma jakichkolwiek dowodów, aby praca badawcza była dla kobiety szczególnie obciążająca fizycznie i wymagała dodatkowego wsparcia, jak w przypadku pracy fizycznej czy zmianowej. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim o te kobiety tu chodzi. Czy naprawdę jesteśmy tak bogatym społeczeństwem, że stać nas na pozbywanie się z rynku pracy naukowców, którzy przez dziesiątki (!) lat kształcili się i rozwijali (za publiczne pieniądze!), a w wieku sześćdziesięciu lat są często u szczytu kariery i naukowych możliwości. Mogliby nadal uczyć, prowadzić badania, kształcić młodych naukowców. Można oczywiście pokładać nadzieję w mądrej kadrze zarządzającej uczelniami, której zależeć będzie na utrzymaniu wartościowych pracowników także na emeryturze. Gdy jednak popatrzymy na logikę mechanizmów finansowania uczelni, które coraz bardziej przypominają przedsiębiorstwa, sama dobra wolna rektorów nie wystarczy. Wbrew obietnicom za zmianami legislacyjnymi nie płyną do uczelni dodatkowe środki, a znacznie tańszymi pracownikami są młodzi doktorzy (niższe stanowiska, brak dodatku stażowego), ich też łatwiej można przekonać, że sens ma „produkowanie punktów” z publikacji w odpowiednich czasopismach na chwałę i pożytek pracodawcy. To, że młodzi znacznie lepiej przystosowują się do obecnego systemu zarządzania nauką nie oznacza wcale, że są lepszymi naukowcami. Jest wiele kryteriów, według których warto dobierać pracowników nauki, ale akurat wiek i płeć nie powinny do nich należeć.
[1] https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1744652,1,toczy-sie-spor-o-wiek-emerytalny-pracownikow-naukowych.read?page=54&moduleId=4793
Autor: Karolina Kochańczyk-Bonińska